fotka

Uwielbiam słońce. Uwielbiam ciepłe dni. Uwielbiam kiedy promienie słoneczne z radością oznajmiają początek kolejnego dnia i kiedy znikają za horyzontem w czerwono – pomarańczowej poświacie oznajmiając jego koniec.

Bez słońca nie byłoby życia na ziemi. Bez jego dobroczynnej mocy rośliny nie miałyby szansy się rozwinąć, a zwierzęta oraz ludzie nie przetrwaliby na ziemi bez energii słonecznej.

Dlaczego zatem ostatnimi czasy tak wiele pojawia się opinii o jego szkodliwym wpływie na nasze organizmy? Dlaczego ciągle słyszymy, że powinniśmy unikać słońca, uważać, zakrywać, ubierać czapeczki, smarować każdy centymetr naszego ciała olejkiem z wysokim filtrem?

Jak to możliwe, że życiodajna energia słoneczna może być jednocześnie śmiercionośna, szkodliwa i tak bardzo niepożądana?

No to zacznijmy od początku  🙂 no, może nie od początku, ale odkąd sięga moja pamięć, czyli do tego okresu kiedy jako mała dziewczynka biegałam latem po podwórku, pływałam w rzece, jeziorze i bawiłam się na słońcu. Nikt nie smarował mnie olejkami z wysokimi filtrami, ani nie miałam na sobie specjalnych ubrań przeciwsłonecznych. Jedyny kosmetyk jaki pamiętam to krem Dermosan. Mama czasami smarowała mnie nim, ale raczej po opalaniu. Nie pamiętam, żebym miała problemy ze skórą, zaczerwienieniem czy poparzeniem. Jestem blondynką, ale mam dosyć ciemną karnację. Koleżanki, posiadaczki karnacji jaśniejszej ode mnie miały przykaz spędzania na słońcu mniej czasu. Ale nie pamiętam również, żebym kiedykolwiek jako dziecko położyła sią na kocu czy leżaku i obracając się z jednej strony na drugą smażyła się jak na patelni nasmarowana tłustą substancją – jak to robili co poniektórzy…

A potem dorosłam, świat stał się chemiczny, techniczny i elektroniczny i nagle okazało się, że bez kremu z filtrem to nie powinno się wystawiać z domu nosa, bo przecież tuż za drzwiami, w słoneczny dzień, czyha na nas postarzała od słońca i sucha skóra ze skłonnością do wyprysków, zmarszczek, czerniaków złośliwych, osłabienie białych krwinek i inne nie widomo jakie jeszcze paskudy….

Tylko czy ktoś zadał sobie pytanie czy te paskudy zaczęły naszą ludzkość gnębić teraz? Czemu wcześniej ich nie było i ludzie żyli spokojnie bez kremu z filtrem, a słońce nie było główną przyczyną zgonów na świecie? Bo może to wszystko nieprawda? Bo może kremy z filtrem to kolejny produkt z tych właśnie, które koniecznie musisz mieć, bo inaczej przepadniesz dla ludzkości? Zapłacisz za niego i ktoś na tym zarobi, a właśnie z tej głównie przyczyny go przecież wyprodukował…

fotka1

Olejki z naturalnych składników

Zaczęłam się nad tym zastanawiać kiedy przeglądałam artykuły na temat witaminy D. Jest nam przecież bardzo potrzebna, sprawia, że kości są mocne, a zęby zdrowe. Jej właściwy poziom sprawia, że odpowiednio funkcjonuje nasz układ krążenia, że nasze ciało nie ma nadwagi, że zmniejsza się ryzyko rozwoju wielu chorób. Czemu więc smarujemy ciało kremem z wysokim filtrem skoro wiemy, że najlepszym źródłem pozyskiwania witaminy D jest właśnie nasza skóra, która została naświetlona przez promienie słoneczne? Z opublikowanych badań wynika, że już krem o SPF 8 hamuje produkcję witaminy D w skórze o więcej niż 90%, a krem o SPF 15 już o 99%. To w sumie jak to jest, że te kosmetyki, które mają nas chronić przed chorobami, miedzy innymi rakiem skóry, pozbawiają nas możliwości produkcji witaminy D na skórze, która przecież jest naszym wewnętrznym obrońcą i chroni nas przed nowotworami? Coś tutaj jednak nie gra… Potem dotarłam do badań, z których wynikało, że odkąd na rynku pokazały się te pięknie pachnące i ślicznie opakowane kremy z filtrem i blokery to ilość zachorowań na raka skóry wzrosła.

Okazuje się bowiem, że kremy z filtrami nie tylko nie chronią skóry, ale ich stosowanie może być dla nas niebezpieczne. Żeby ochrona przed nowotworami była „skuteczna”, kremy z filtrem powinny zabezpieczać naszą skórę przed działaniem promieniowania zarówno UVA, jak i UVB. Niestety większość z kremów chroni nas tylko przed promieniowaniem UVB, które jest dla nas niezmiernie korzystne, bo właśnie pod jego wpływem dochodzi do syntezy witaminy D na naszej skórze. Posmarowana kremem z filtrem skóra zostaje pozbawiona możliwości wytworzenia witaminy, a przy tym nie jest wcale zabezpieczona przed promieniowaniem słonecznym. A my mamy tylko poczucie fałszywego bezpieczeństwa i niedobór witaminy D!

I jeszcze składniki, które stanowią zawartość kremów. Są to oczywiście chemiczne substancje, które sztucznie wytworzono w laboratoriach, które nie są kompatybilne z naszymi komórkami. Głównym składnikiem prawie każdego kremu do opalania jest oksybenzon. Z przeprowadzonych badań wynika, że jest to substancja toksyczna. Badania są potwierdzone, a organizacje zajmujące się ochroną zdrowia doskonale o tym wiedzą i zamiast zabronić stosowania tej substancji ustalają limity na jej zawartość w kosmetykach. Dziwne, że na jednym kontynencie dopuszczalna zawartość jest dwa razy większa od dopuszczalnej zawartości na innym… Jeżeli jest coś dla nas toksyczne, to jest przecież toksyczne niezależnie od tego czy użyjemy tego raz, dwa czy pięć… Albo palmitynian retynilu, czyli syntetyczna postać witaminy A – substancja również umieszczana w kremach. Naturalna witamina A powstrzymuje starzenie się skóry i jest nam bardzo potrzebna, a ta sztuczna… pod wpływem światła słonecznego zaczyna wytwarzać cząsteczki, które atakują nasze zdrowe komórki… Albo dwutlenek tytanu, który pod wpływem promieni słonecznych zwiększa produkcję wolnych rodników, czyli przyspiesza niszczenie skóry i jej błyskawiczne starzenie się. Większość kremów ma w składzie parabeny, które powiązane są ze zwiększonym ryzykiem zachorowania na raka piersi…

Wszystkie te informacje mnie przeraziły. Używałam kremów z filtrem i myślałam, ze chronię siebie i swoją skórę… Zaczęłam więc szukać innej alternatywy. W lecie, na urlopie zdarza się przecież, że spędzamy na słońcu więcej czasu i sami doskonale wiemy, że poparzenie słoneczne jest jeszcze gorszą opcją niż toksyczne kremy z filtrem… Jak więc możemy przechytrzyć słońce? Czerpać z jego magicznych mocy witaminę D i jednocześnie nie narażać się na choroby skóry?

Okazuje się, że bardzo łatwo tego dokonać naturalnymi sposobami, które są tanie i skuteczne, a najważniejsze, że nietoksyczne.

Olejki naturalne w obronie przed słońcem!

Fotka 2

Naturalne olejki – strażnicy naszej skóry!

 Najważniejszą ich zaletą jest to, że nie blokują dostępu promieni słońca do naszej skóry. Ich działanie polega na tym, że powstrzymują, odwracają lub spowolniają skutki uboczne, jakie słońce może wyrządzić naszej skórze. A dzieje się tak dlatego, że zwierają mnóstwo substancji, które mają działanie antyoksydacyjne, czyli chronią nas przed fotostarzeniem, ale pozwalają promieniowaniu B wniknąć do naszej skóry czyli nadal mamy możliwość wytworzenia witaminy D. Poza tym warto wiedzieć, że nasza skóra ma wbudowany, naturalny mechanizm obronny przed nadmiernym promieniowaniem. Jest to melanina, która ochroni nas oczywiście tylko wtedy, jeżeli damy jej szansę, a nie dajemy smarując skórę kremem z filtrem. Olejki naturalne nie blokują powstawania melaniny na skórze – to kolejny powód, dla którego warto rozważyć ich stosowanie.

Ja tak zrobiłam. Wyrzuciłam do kosza kremy z filtrem! Nie było mi łatwo, bo cały arsenał buteleczek z różnymi wielkościami SPF, niejednokrotnie tymi z „wysokich półek”, sporo mnie kosztował, ale dla mojego zdrowia warto spróbować. Kupiłam olej z pestek malin, olej kokosowy i pojechałam na urlop. Miałam oczywiście obawy co do skutku tej zamiany, zwłaszcza, że blada po zimie skóra była łatwym celem dla południowych promieni słonecznych, ale postanowiłam zaufać własnemu instynktowi. Posmarowana olejkiem z malin, który ma najwyższy naturalny filtr /wg badań SPF 28-50/ wśród dostępnych olejków na rynku, ruszałam na spotkanie ze słońcem. I nie zawiodłam się. Po kilku godzinach spędzonych na słońcu moja skóra miała się całkiem nieźle. Bez oparzeń, zaczerwienia, poparzenia. Ale słuchałam sygnałów i obserwowałam. Nie mam w zwyczaju leżeć na plaży cały dzień na leżaku… nie potrafię usiedzieć dłużej niż pół godziny  🙂 Nasze organizmy nie są stworzone do tego, żeby godzinami bez ruchu przyjmować promienie słoneczne… To dla nas nienaturalne i niezdrowe. Pływam, gram w siatkówkę plażową, czytam, biegam, spaceruję. I również tego dnia w „malinowej ochronie” korzystałam z uroków słońca. Jak czułam, że jest mi zbyt ciepło, a moja skóra robiła się gorąca, to chowałam się na jakiś czas do cienia. Smarowałam kolejny raz malinowym olejkiem, piłam wodę i wracałam na słońce. I już! I tyle! Wróciłam z piękną, brązową opalenizną, doładowana słoneczną energią, z ogromną ilością witaminy D w organizmie. Skóra nie była tak wysuszona jak zazwyczaj po wakacjach, po stosowaniu kremów z filtrem, nie była zmęczona, ani zaczerwieniona, a tak mi się zdarzało wcześniej i myślałam, że te czerwono – różowe krostki to uczulenie na słońce…

I nie wróciłam już do kremów z filtrami! Nie żałowałam, że kolorowe, pachnące tubki z lepką, gęstą masą wylądowały w koszu na śmieci. Przekonałam już do stosowania naturalnych olejków wielu znajomych. Odkrywali oni, tak jak ja wcześniej, że to działa i jest bardzo dużo pozytywnych aspektów takiej zamiany. Oczywiście były też przypadki takie, w których słyszałam, że to nie działa. Koleżanka stwierdziła, że przez ten „mój” olejek przypaliła sobie kolana jeżdżąc na rowerze. Posmarowała raz rano, była na słońcu kilka godzin i jej się kolanka przypaliły  🙂 Pewnie, że się przypaliły i gdyby się posmarowała kremem z filtrem też by się tak stało, bo ochrona nie działa przez kilka godzin. Trzeba powtarzać smarowanie. Trzeba też pamiętać, że olejki te nie są wodoodporne, więc po wyjściu z wody trzeba nasmarować się ponownie. Testowałam też olejek z pestek malin na mojej córce. Ma zdecydowanie jaśniejszą karnację ode mnie i spędza na słońcu więcej czasu. Jedynie jak pływa w basenie lub morzu, a potrafi pływać godzinami, to nakładam na jej ramiona, twarz i plecy wodoodporny krem z filtrem, żeby zabezpieczyć newralgiczne miejsca narażone na promienie słoneczne. Olejki naturalne w tym przypadku zbyt szybko się zmywały i nie stanowiły ochrony. Poza tym całe lato biega nasmarowana malinowym cudem 🙂

Fotka 3

Jaki wybrać olejek?

Przede wszystkim należy wybierać olejki nierafinowane, tłoczone na zimno. Posiadają one wtedy cały komplet substancji, które mają właściwości ochronne i przeciwzapalne. Ja kupuję olejki w sklepach ze zdrową żywnością, albo przez Internet – również w Eco sklepach.

OLEJ Z PESTEK MALIN

Fotka 4

To zdecydowanie mój faworyt z najwyższą możliwą, naturalną ochroną SPF 28-50. Lekka konsystencja, dobrze się wchłania. Zapach ma taki raczej neutralny, mnie przypomina zapach ciemnej herbaty. Ma dużo karotenoidów oraz witaminy E i kwasy, które są mocnymi antyoksydantami. Chroni przed promieniami UVB jak i UVA. Można go kupić w formie sprayu, co zdecydowanie ułatwia aplikację.

OLEJ Z PESTEK MARCHWI

Fotka 5 Fotka 6 Fotka 7

Zapewnia ochronę na poziomie SPF 38-40 z uwagi na dużą zawartość karotenoidów. Świetnie się wchłania, doskonale nawilża. Dla mnie ma jeden minus, lekko barwi skórę na pomarańczowo, ale to ładnie się wyrównuje podczas opalenizny. Bardziej chodzi mi o to, że trzeba uważać na ubrania, ręczniki czy pościel. Posmarowana marchewkowym olejkiem skóra może zabarwiać materiał na pomarańczowo  🙂 Można też stosować go po opalaniu jako pomoc w regeneracji.

OLEJ KOKOSOWY

Fotka 8

To z kolei mój zapachowy idol! Pachnie latem, plażą i swobodą  🙂  Zapewnia niewielką ochronę, jest więc idealny jak już skóra jest opalana, na ostatnie dni urlopu. Chociaż wydaje się być tłusty bardzo szybko się wchłania. Ja najczęściej stosuję go także po opalaniu, a w zasadzie na co dzień zamiast balsamu do ciała, bo jest najlepszym, naturalnym przyjacielem skóry. Ma ogromną ilość witamin i antyoksydantów – kwasy fenolowe: ferulowy i p-kumarowy. W kuchni też mam taki olej – identyczny, bo jest najlepszy do smażenia! Ale o tym innym razem.

Pozostałe olejki, które można używać do opalania, a które zapewniają ochronę przeciwsłoneczną to: oliwa z oliwek extravergine, olej z kiełków pszenicy, olej z orzechów laskowych oraz olej sojowy nierafinowany. Ja ich nie stosowałam, ale są również polecane przez osoby, które przeszły na naturalną stronę słonecznej mocy 🙂

Można również połączyć olej kokosowy z marchewką. Zapach i kolor skóry rewelacyjny, a naturalna ochrona również zapewniona. Sprawdziłyśmy – działa!

 

Fotka 9 _MG_4331 Fotka 11

I jeszcze parę słów na temat tego jak radzić sobie w sytuacji, kiedy dojdzie do zaczerwienienia lub poparzenia skóry, kiedy nie zaufamy własnemu instynktowi, zignorujemy uczucie ciepła na skórze i przesadzimy z opalaniem. Rozwiązaniem naszego problemu może być witamina E. Znajduje się ona we wszystkich naturalnych olejkach, o których pisałam. Można również kupić w aptece kapsułki z witaminą E i posmarować nimi poparzoną lub zaczerwienioną skórę. Jeśli poparzona powierzchnia skóry jest bardzo duża – możemy wymieszać witaminę E z olejkiem kokosowym, oliwą z oliwek lub olejkiem marchewkowym.

Pamiętajmy też, że im bardziej przygotujemy się do sezonu słonecznego tym lepiej nasza skóra będzie reagowała na nadmiar słońca. I nie chodzi tutaj o wcześniejsze opalanie w solarium – to zdecydowanie odradzamy! Nienaturalne promienie są również szkodliwe dla naszej skóry. Chodzi o to, żeby również przygotować ciało do fantastycznego sezonu od wewnątrz. Marchew, sok z marchwi, odpowiednia ilość owoców i warzyw w diecie oraz duże ilości wody mineralnej z pewnością wspomogą proces przyswajania promieni słonecznych.

Fotka 12

Fantastycznego sezonu słonecznego życzy Jolmosia!!!

A poza sezonem – korzystajmy ze słońca przynajmniej 15 minut dziennie, najlepiej w okolicach południa. Od kwietnia do października będzie to dla nas wystarczające, żeby w sposób naturalny zapewnić swojemu organizmowi odpowiedni poziom witaminy D.