
Co z tą motywacją…..
Poznań, 12 października 2014 roku. Jest 6:00 rano. Nie śpię już od jakiegoś czasu… leżę zesztywniała w łóżku. Moja siostra już wstała i szykuje śniadanie – wegańskie oczywiście. Pożywne musi być i lekkie jednocześnie. O 9:00 biegnę maraton …. 42 km 195 m… ja chyba zwariowałam… żołądek mam ściśnięty, serce bije szybciej niż zawsze… dasz radę spoko, po co się denerwujesz… Nie, bez sensu, po co ja to robię, po co to wymyśliłam… kto mi kazał. Mogłam spać sobie spokojnie, jest niedziela, a ja z duszą na ramieniu, ledwie żywa mam do przebiegnięcia taki ogromy dystans… na własne życzenie i jeszcze sama za to zapłaciłam i przyjechałam tu do Poznania… nigdy więcej… przenigdy… Ty głupia babo…
Przebiegłam, choć łatwo nie było… pierwsza dycha jakoś poszła… przez kolejne 32 km i 195 metrów powtarzałam sobie, że nigdy więcej, nigdy w życiu, za żadne skarby świata, nikt mnie nie zmusi, nie namówi, nie zachęci… nie ma po prostu na to szans!!!