Szybkie i pieprzne wiśnie

Szybkie i pieprzne wiśnie

W planie miałam ogórki. Kiszone. Standardowe. Upychane do słoików jak co roku przez Moniczkę – ogrodniczkę, zalewane i zakręcane moimi własnymi rękami. Potrzebowałam dobrych ogórków, takich swojskich, nie pędzonych, naturalnych. Mama moja „załatwiła” na wsi – jak co rok. Pojechałam więc je odebrać.
„A mam jeszcze 2 kg wiśni. Takich dobrych. Nie chcesz może? Bo ja już zrobiłam dżemy i jak nie weźmiesz to się zmarnują”.
W sumie po co mi wiśnie… nigdy nie robiłam wiśniowych przetworów. Jolka jest od wiśni przecież… Dobra – biorę!
Na szczęście ogórki szybko znalazły się w słoikach.
„Jadłam kiedyś takie mega wiśnie z cukrem i zielonym pieprzem. Cały słoiczek zjadłam za jednym razem łyżeczką” – oznajmiła Monia pałaszując drugi kawałek tarty, którą zrobiłam w poprzednim dniu.

No i mamy wiśnie z zielonym i czerwonym pieprzem! Słodko – ostre, wyraziste, idealne do serów czy kanapek albo po prostu jako słodka przekąska.

2 kg wiśni bez pestek zasypałam ksylitolem. Dałam jakieś pół kg ksylitolu i wyszły naprawdę słodkie. Gotowałam kilka godzin, aż zgęstniały. Zielone i czerwone ziarna pieprzu zgniotłam łyżeczką i tak mniej więcej 2 płaskie łyżeczki dodałam już do gęstej masy, która gotowała się w garnku. Można dodać też trochę soku z limonki jak ktoś lubi.

Przekładałam jeszcze ciepłe do słoików do samej krawędzi. Zakręciłam i postawiłam na zakrętkach. Po jakimś czasie zakrętki zrobiły się wklęsłe co oznacza, że słoiki zamknęły się prawidłowo.


Pozostałą w garnku masę, wyjadam jeszcze ciepłą, wyskrobując resztki zarówno łyżką jak i palcami 🙂

Zrozumiałam teraz Monię dlaczego za jednym posiedzeniem zjadła cały słoiczek 🙂

Placuszki ryżowe z borówkami

Placuszki ryżowe z borówkami

Pyszne i szybkie śniadanie. Bez glutenu, bez laktozy, bez mięska – za to z sezonowymi pysznymi borówkami i kokosowym mlekiem. Borówki w roli głównej jako wartościowi dostarczyciele licznych witamin i minerałów oraz antyoksydantów. Niskokaloryczni strażnicy dobrego trawienia, pomagają walczyć z pasożytami. Są także stosowne w profilaktyce nowotworowej, bo dzięki zawartym w sobie kwasom przeciwdziałają rozwojowi nowotworów. Czyli wiadomo – WARTO! (więcej…)

A w tym roku na Święta – jabłecznik Babci

A w tym roku na Święta – jabłecznik Babci

Uwielbiam szarlotki, jabłeczniki, strucle jabłkowe, jabłka w cieście, jabłka zapiekane i smażone placuszki z jabłkami. Jak mam ochotę na coś słodkiego to często wybieram szarlotkę. Czasami piekę w domu taką z kruszonką i budyniem. Całkiem niezła jest 🙂

Ostatnio jednak podczas rozmowy o smakach dzieciństwa wróciłam myślami do jabłecznika mojej Babci… takiego prawdziwego, bez budyniu, lodów waniliowych, kruszonek i innych wykwintnych dodatków… takiego zwykłego z dziurami od widelca na kruchym wierzchu. I zapragnęłam właśnie taki zrobić na Święta!

Przypomniałam sobie wtedy, że jak byłam małą dziewczynką to w kuchni Babci był taki zeszyt z przepisami. Taki brązowy brulion, w którym Babcia miała swoją skarbnicę kulinarnej wiedzy. Gdzieś musi być ten zeszyt!

Mama popatrzyła na mnie ze zdziwieniem, że ja pamiętam takie rzeczy sprzed ponad 30 lat  🙂 Sama nie do końca pamiętała, że taki zeszyt istniał. Ale nie poddałam się. Zapytałam więc Babcię o przepis i oczywiście o zeszyt. Nasze kochane Babcie po kilku upieczonych egzemplarzach takie jabłeczniki robiły jednak przecież „na oko”… więc i instrukcja Babci była w stylu: no mieszasz mąkę z jajkami… Ale Babciu ile tej mąki? No tak na oko, żeby ciasto wyszło… no tak…. Ale ja nie mam ani takiego oka ani ręki do pieczenia jak Babcia. Więc potrzebny ten zeszyt!

No nie ma, nigdzie nie ma…no bo skąd, po tylu latach… trop zaginął. Aż tu po kilku dniach wiadomość od Mamy: zeszyt, a w zasadzie kartki, które z niego zostały ma ciocia. Przepisała przepis, przesyłam w załączeniu.

Bingo!

I tak oto z wypiekami na twarzy przystąpiłam do dzieła.

Lista składników mnie poraziła. Biała mąka, cukier, margaryna…ale czego się nie robi dla odtworzenia smaku z dzieciństwa 🙂

Przepis prosty i szybki.

I już po chwili w piekarniku ląduje jabłecznik z dziurami od widelca! Zapach cynamonu w całej kuchni! Niecała godzinka i jest!

Jest północ. I jak myślicie? Co teraz robię? Jem swoją świąteczną, jeszcze gorącą porcję jabłecznika Babci. Może i nie zdrowy, ale smakuje prawie jak w dzieciństwie!

Cudownych wrażeń, dziecięcych smaków i wesołych chwil w czasie Świąt Wielkanocnych życzy

Jolmosia

P.S. wszystkie jajka na zdjęciu barwione naturalnie /kurkuma, cebula, kawa, czerwona kapusta/

No i przepis oczywiście:

½ kg mąki

1 kostka margaryny

1 szklanka cukru

3 jajka

½ paczki proszku do pieczenia

Cukier wanilinowy

2-3 łyżki śmietany

1,5 kg kwaśnych jabłek /szara reneta/

cynamon

Z podanych składników zrobić ciasto i podzielić na dwie części. Jedną część rozwałkować i położyć na blaszkę. Na ciasto zetrzeć jabłka na grubej tarce i posypać cynamonem. Przykryć drugą cześcią ciasta.

ZROBIĆ DZIURKI WIDELCEM – to już mój dopisek 🙂

Piec około godziny w temperaturze 180 stopni

Pomidorowo mi – cudowne właściwości jednego z najpopularniejszych warzyw w Polsce

Pomidorowo mi – cudowne właściwości jednego z najpopularniejszych warzyw w Polsce

Fotka 1Fotka 2Fotka 3
Pomidor to jedna wielka witaminowa i minerałowa bomba 🙂 Oczywiście mam na myśli pomidory wyhodowane w prawdziwej ziemi i na słońcu, bez oprysków i sztucznego, chemicznego proszku, który miałby przyspieszyć proces ich dojrzewania. Produkty pomidoropodobne, które produkowane są na wełnie mineralnej, bez dostępu do słońca i odżywiane drogą kropelkową przez komputer, nie do końca spełniają bowiem definicję wspomnianej wcześniej bomby.  (więcej…)

Malina w płynie

Malina w płynie

 

Fotka 1

Kompletnie tego nie planowałam… Gorąc okropny, w pracy wszyscy jakby się umówili, żeby właśnie dzisiaj zrobić atak na mój kalendarz i ustawiać spotkania w trzech miejscach jednocześnie, albo dzwonili jeden przez drugiego z samymi tematami do natychmiastowego ogarnięcia 🙂 W domu trzy dziewczynki, które aktualnie wakacyjną porą mieszkają u mnie, a w zasadzie u mojej córki w pokoju na poddaszu, ulubionym, końskim… Trzeba je odebrać ze stadniny – pędzę więc autostradą. Głodne będą pewnie okropnie, jak zawsze… zatrzymuję się przy placu – czymś je trzeba nakarmić przecież. Kupuję warzywa, owoce, pieczywo. Truskawki u Pana z malutkiego stoiska – takie są najlepsze, bo ma swoje, ze swojego pola, nie z  dużej, przemysłowej produkcji. Ma też maliny, ładne nawet. U mnie w ogródku mam kilka krzaczków, ale jeszcze niedojrzałe. Dobra – wezmę też maliny. Jeden koszyczek … Starszy Pan patrzy na mnie, na moje zakupy i grzecznie pyta czy nie kupiłabym wszystkich, które mu zostały – 10 koszyczków… Co ja z tym zrobię??? Zepsują się przecież! Ale zapewnia, że niepryskane, że zdrowe. Ostatnie, więc obniża cenę. Patrzę na zegarek – jest parę minut przed 18:00. W zasadzie kupujących prawie już nie ma, upał niemiłosierny. Żal mi starszego Pana… co on zrobi z tymi malinami… no i kupuję, oczywiście! Teraz ja mam „małpkę” na plecach 🙂 Biorę więc karton koszyczków z malinami i razem z wypchanymi siatami ładuję do bagażnika. No i klops…

(więcej…)

Krótki epizod z truskawkami

Krótki epizod z truskawkami

Pojawiają się w pod koniec maja, czerwienieją w mgnieniu oka, królują w naszym menu do połowy lipca, a potem szybciutko znikają i trzeba na nie czekać znowu dłuuuugie miesiące. TRUSKAWKI – bajecznie czerwone i pachnące są dla mnie zapowiedzią lata. To numer 1 w moim rankingu owoców! Niezmiennie i niezaprzeczalnie – od lat!!! Pochłaniam je kilogramami w różnej postaci.

Fotka 1 Fotka 2

(więcej…)

Strona 1 z 212