W sumie tak, żeby zacząć jakoś tego bloga … próbowałam ostatnio przypomnieć sobie co jadłam jak byłam małą dziewczynką. Co mi smakowało, czego nie lubiłam, jak przygotowane były potrawy, jak pachniały, czym były doprawiane. I okazało się, że w sumie mam bardzo dużo kolorowych, jedzeniowych wspomnień !!!

Wiosna kojarzy mi się z oczekiwaniem na pomidory! Naprawdę! Nie mogłam się doczekać, aż mama kupi pierwszego po zimie pomidora i zjem go ze świeżym chlebem. Ale to musiał być chleb tylko z masłem i z pomidorem i z niczym więcej! Jak ta kanapka smakowała… szukam w dorosłym życiu tego smaku, ale nie ma szans… wszędzie tania imitacja 🙂

JW 1

Uwielbiam pomidory, a ponieważ te ze sklepu smakują jak Domestos /tak mówi moja córka/ postanowiłam w ogródku zasadzić swoje własne: czerwone i żółte. Pyszne i śliczne!

Lato, lato… galeria smaków i kolorów, raj… Kwaśne jabłka papierówki na drzewie sąsiadki i gruszki z mojego ogródka. Nocne grandy czereśniowo – truskawkowe, porzeczki, które rosły niewinnie pod domem znajomych – nieumyte, kwaśne i wyjątkowe. Wycieczki leśne z rówieśnikami, na których za prowiant służyły ostrężyny i poziomki na górce, którą nazywaliśmy „Zając Poziomka’ – oczywiście wszyscy fani programu TIK TAK doskonale wiedzą dlaczego 🙂

JW2

JW3

Poziomki i malinki też z mojego ogródka 🙂 Pysznie smakują prosto z krzaczka!

Z ogródka mojego dziadka pamiętam agrest, od kolców z jego gałązek miałam ciągle pokłute dłonie, kalarepę!!! pyszną brudną z ziemi /skórkę obierałam zębami/ i zielony groszek – taaaaki słodki – zjadany też od razu po zerwaniu.

JW4

Pierwszy zielony groszek jaki jadłam od czasów dzieciństwa, taki prawdziwy, świeży, a taki nie „utopiony” i zamknięty w puszce, znalazłam 5 lat temu we Włoszech…. Szkoda gadać… żeby na groszek do Włoch jechać… no, ale u nas w marketach nie było i nie ma, a ja jeszcze wtedy nie biegałam po targach i eko sklepach tak jak dzisiaj… Pyszny, a jak się świetnie uśmiecha 🙂

 

Zbierałam też z babcią kwiaty lipy, która rosła niedaleko domu. Babcia robiła z niej herbatę w zimie. Była to druga najgorsza rzecz do wypicia przy przeziębieniu jaką dostawałam! Pierwsza bowiem nagroda za największe okrucieństwo jedzeniowe dzieciństwa bezceremonialnie przypada dla syropu z cebuli 🙂

Jesień pachnąca śliwkami węgierkami i grzybami dziadka. Przywoził pełne kosze pięknych, zdrowych prawdziwków, borowików, podgrzybków i maślaków. Siedziałam potem z babcią i czyściłyśmy te grzyby, kroiłyśmy i nawlekałyśmy na nitkę, żeby się wysuszyły. Woń suszonych grzybów zawsze przypomina mi kuchnię w moim pierwszym domu… W tej właśnie kuchni mama stawiała jesienią wyciskarkę do soku – wyciskarka zajmowała cały stół w kuchni… była biała i miała taki wielki popychacz do owoców i warzyw! Mama robiła soki marchwiowo – jabłkowe. Nie marudziłam – piłam, pyszne były.

Wychowałam się na wsi. Dziadek mój miał taką małą szopkę, w której hodował króliki, kury i kaczki. Czasami też indyki. Więc takim mięskiem się żywiłam głównie – oczywiście do czasu… jako 12-latka zobaczyłam zabitego indyka, rozpłakałam się i kategorycznie odmówiłam jedzenia indyków 🙂

Nie znosiłam za to mleka, pod żadną postacią. Było okropne, z kożuchami, ser żółty był suchy w kanapce i jakiś taki mało „rozrywkowy”… i żadnych serków homo! Już samo to prostokątne opakowanie wyglądające jak wanna było nieakceptowalne…

Miło wspominam za to czas kiedy w szkole podstawowej po treningach siatkówki kupowałyśmy kapustę kiszoną z beczki. Pani pakowała nam do woreczka ze dwa kilo, co zjadłyśmy to zjadłyśmy, reszta służyła do kapuścianych walk. Okazywało się później, że niejednokrotnie wracałam do domu z kawałkami pokrojonej, kiszonej kapusty zwisającej z mojej czapki, o czym oczywiście nie wiedziałam.

Słodycze owszem, pamiętam, cukierki na choince, blok czekoladowy, który robiła mama, czekoladę Twardowską i lody Bambino 🙂

A potem pojawiły się gumy Turbo, żelki Haribo, soczki owocowe w kartonach z Niemiec z zawartością owoców równą zero procent, pełne cukru napoje owocowe w plastikowych butelkach, niemieckie czekolady z okienkiem, prawdziwa coca – cola … kolejnym etatem były batony, rogaliki w opakowaniach imitujące drożdżówki, sieci sklepów z hamburgerami, hot – dogami, frytkami i słodkimi napojami i super markety z gotowymi potrawami na tackach lub w kartonach posypanymi glutaminianem. Wszystko śliczne, kolorowe, dostępne od ręki i napakowane chemią…

Ze wsi przeniosłam się do dużego miasta pod samym Wawelem wychodząc tym samym z etapu fantastycznego dzieciństwa na łonie zielni do innej epoki – masowej i trudnej do zrozumienia „grubizacji i chorobizacji człowieków”.

Taki przydługi trochę wstęp zrobiłam, aż się sama dziwię ile fajnych naturalnych, zdrowych produktów miałam dostępnych w dzieciństwie… i to mi nasunęło pewną myśl. Zapytam mojej córki jakie ona ma wspomnienia jedzeniowe do tej pory? No… zawahałam się… jestem mamą przecież, dbam o nią, staram się żywić zdrowo, aplikuje wegańskie potrawy, negocjuje z nią warunki jedzenia, przegrywam, wygrywam, obiecuje, realizuje, ryzykuje… no co ona powie?

O dziwo, o dziwo!!! Pamięta sosonia jak to mówiła kiedy jeszcze nie potrafiła wymówić słowo łosoś, i kukę – kukurydzę – w puszce, bo w puszce, ale zawsze warzywo jakieś. Krewetki z czosnkiem, które lubi do tej pory, pierogi z jagodami i truskawkami babci jednej, a drugiej babci lasagnię … Moje naleśniki w sobotnie poranki… z Nutellą…

JW5

Czasami jak dobrze negocjuję z córką to zgodzi się na takie naleśniczki małe, z razowej mąki, na mleku kokosowym, z owocamiJ pyszne!!! Ale zazwyczaj przegrywam, muszę więc dodać trochę białej mąki, żeby naleśniki miały jaśniejszy kolor i były duże i prawdziwe 🙂

Pamięta jak ją oszukiwałam podając w nocy wodę mineralną zamiast soku w butelce i tłumacząc, że to magiczna mikstura Papy Smerfa… Nie, no w sumie to nie jest źle… zapytałam więc o fast foody czy jej się kojarzą jakoś, czy je zapamięta? Cytuję:” Mamo, Ty mi kabanosa nie pozwalasz zjeść, bo krzyczysz, że glutaminiany, a co dopiero McDonald`a mam pamiętać??? Parę razy byłam i jadłam lody albo frytki…

JW6JW7

Ciasteczka miodowe! Takie robię z córką. To pierwsze zdjęcie zrobione 6 lat temu – tony wstrętnego cukrowego lukru z konserwantami… a teraz naturalne bez sztucznych dodatków. Może nie takie piękne, ale za to zdrowsze!!!

No dobra, ale ja w sumie to jestem tak trochę jedzeniowo nawiedzona, więc dziecko nie ma za bardzo wyjścia 🙂 szkoda tylko, że ta jakość jedzenia, które ona teraz dostaje jest dużo gorsza niż to, do którego ja miałam dostęp jako mała dziewczynka…

Smutna prawda jest taka, że przykładamy niewielką wagę do tego co jemy, a jeżeli już staramy się odżywiać zdrowo to okazuje się, że nie do końca mamy świadomość co kryje się w posiłkach, które spożywamy. Ja też tak żyłam przez wiele lat… myślałam, że coś jest zdrowe i naturalne, że jest dla mnie dobre…okazało się, że byłam w błędzie… Nie czytamy etykiet, kupujemy masowo, hurtowo, szukamy tanich zamienników. Produkcja jedzenia na szeroką skalę odeszła daleko od jakości na rzecz niższej ceny, dłuższej daty ważności, naszego wygodnictwa i wpasowała się idealnie w nasze szalone, zabiegane ziemskie egzystencje. W konsekwencji jesteśmy najbardziej niedożywionym społeczeństwem, pomimo faktu, iż wszystkie artykuły spożywcze mamy pod ręką. Przejedzonym, ale niestety niedożywionym, bo nie dostarczamy naszym organizmom odpowiednich substancji odżywczych, które dają nam energię do życia.

Brakuje nam zatem energii, która sprawia, że potrafimy się cieszyć i coraz częściej mamy kłopoty ze zdrowiem. Bez nich wszystkie inne sprawy nie będą się układały dobrze, nie będziemy szczęśliwi bez zaspokojenia fundamentalnych, życiowych potrzeb naszych organizmów. A to co dostarczamy wraz z pożywieniem do przewodu pokarmowego, te szeregi konserwantów, wypełniaczy, stabilizatorów, utwardzaczy itd. powoduje, że zatruwamy nasz system odpornościowy i destabilizujemy wewnętrzną równowagę. W konsekwencji stajemy się zmęczeni, ospali i chorujemy… Zrzucamy winę na nasz wiek, że się niby starzejemy… Bo się tak powoli zaczęło ucierać w społeczeństwie, że stary człowiek to musi być schorowany, zmęczony i marudzić 🙂 A przecież wcale tak nie musi być!!! Możemy w zdrowiu i dobrej kondycji funkcjonować na różnych etapach naszego życia. Tak wiele zależy od nas samych. Wróćmy do naszych wspomnień jedzeniowych z dzieciństwa, poszukajmy tego co było smaczne, naturalne i zdrowe. Od tego zacznijmy! I wprowadźmy do naszego codziennego menu te potrawy, tak na początek!

JW8

Pierogi ruskie eko! Zamiast McDonalda 🙂 ja nie jem nabiału, więc to dla córki… kolejny element negocjacji: „będę piła te Twoje owocowe koktajle, ale zrób mi takie pyszne pierożki ruskie”. No więc dziergam czasami… jak dodam razowej mąki to już nawet nie narzeka!

I tak na początek witamy na naszym blogu! Tu jesteśmy dla Was, dzielimy się obserwacją i doświadczeniami, o naszym podejściu do życia, jedzeniu, energii i zdrowiu! Zapraszamy na ciąg dalszy, w naszej Jolmosi, Akademii Świadomości 🙂

JW9

Jola – mistrzyni przetworów

i Monika – w walce z jabłkami o uzyskanie octu                    jabłkowego!!!

JW10

O tym już wkrótce!

W naszej Jolmosi